czwartek, 23 grudnia 2021

redaktor Wiśniewski

 Pamięci 96 rodaków zamordowanych na ojczystej ziemi w Warszawie na Okęciu 

 pobierz książkę w pdf A w Smoleńsklu również blamaż 20 do 23 trumien  do spektaklu.
Ile był zwłok do rozpoznaniaw Moskwie ? posłuchaj panią Kochanowską.


To było dawno (kilka godzin temu)
Stojąc w oknie ( czemu nie na lotnisku)
Widział startujący i lądujący samolot jednocześnie
Pijany lub naćpany ideologią  smoleńską
Zatem nie czekał na lotnisku na prezydenta
Zobaczyłem skrzydło wynurzająjące się z mgły.
I już podejrzewał że samolot zachaczył o drzewa.
A  że go nie widziałem bo była tak gęsta mgła.  
Z  odległości 300-400m nbic nie było widać
Ponownie twierdzi że skrzydło było pod dziwnym kątem.
Miast czekać na lotnisku. Był chyba z dziwką.
Chodził po pokoju bez butów i spodni.
Ubrał buty,spodnie i  do lasu ( czemu nie na lotnisko)
Pobiegł prosto na miejsce inscenizacji. 
Zatem  wiedział. 
Robi film jak strażacy leją pianą po ziemi nie po samolocie.
A do tego dwa pokazane na filmie skrzydła (jedno z szachownicą ) i ogon.
Nie należały doTupolewa.




 https://www.youtube.com/shorts/4hQKrpWxf54

prezes Agent pro Rosyjski





Sławomir Wiśniewski zwany Lolkiem, montażysta Telewizji Polskiej, 10 kwietnia 2010 r. ustawił w oknie pokoju nr 201 hotelu Nowyj niedaleko smoleńskiego lotniska Sewiernyj prywatną kamerę. Chciał nagrać lądowanie prezydenckiego samolotu we mgle. Ciekawiło go, jak uda się to małemu tupolewowi, skoro dwa dni wcześniej duży Ił 76 ledwie sobie poradził. W sąsiednich pokojach spali koledzy z innych ekip telewizyjnych i prasowych. Odpoczywali po wczorajszych zakrapianych urodzinach kierownika produkcji.

Około godziny ósmej Lolek musiał wyłączyć sprzęt, bo za jego oknem robotnicy zaczęli remonty. Usłyszał nienaturalny huk, aż ziemia lekko zadrżała, zobaczył 30-metrowy słup ognia, oniemiał, nerwowo zaczął szukać baterii, karty pamięci do aparatu. Pobiec w stronę lotniska czy nie pobiec? Na rosyjskim wojskowym terenie nie można swobodnie się przemieszczać. Pobiegł, po około 5–6 minutach był już na miejscu. Nadal nie wiedział, co się stało, oprócz tego, że to katastrofa jakiegoś polskiego samolotu. Krzyknął nieparlamentarnie: „Ja pierd…, to nasz!”, i nagrywał. Jeszcze nie wiedział, że to tupolew prezydencki.



Kiedy Lolek filmował wrak samolotu, został zatrzymany przez rosyjskich funkcjonariuszy. – Tłumaczyłem, że mieszkam w hotelu, mam akredytację, jestem z polskiej telewizji, to moja robota, ale słabo działało – dzisiaj dziwi się, że nie chcieli go wykorzystać do dokumentacji miejsca, ale rozumie względy bezpieczeństwa. Rosyjscy funkcjonariusze zabrali mu kasetę (oddał inne nagranie), zatrzymali go na godzinę w samochodzie przy bramie lotniska. Potem pilnującemu go wojskowemu pokazał, że nic nie nagrał także na pozostałych kasetach (tymczasem sprytnie przewinął taśmę).

– Najbardziej obawiałem się, że stamtąd nie wrócę. Nikt nie wiedział, gdzie jestem. 80 proc. członków innych ekip pojechało do Katynia, a tylko część ludzi została w hotelu. Miałem ze sobą dwa telefony, ale w jednym skończyły mi się środki na koncie – opowiada. Gdy dostał esemesa z wiadomością o prezydenckim samolocie, odpisał, że jest w Smoleńsku, zatrzymany. Przyjaciółka podniosła alarm w telewizji. Dzwoniono do niego do hotelu, ale go nie zastano. Część ludzi pomyślała, że Rosjanie Lolka aresztowali na dobre. – W tym czasie zdążyła przyjechać ekipa TVP – opowiada Sławomir Wiśniewski. – Zapytałem mojego kolegę operatora Radka Sępa, czy chcą materiały stamtąd. Na gorąco zaproponowałem, bez żadnych praw autorskich, żadnego wynagrodzenia. A mogłem dla Russia Today sprzedać na wyłączność za 30 tys. dolarów, miałem taką propozycję. Tylko czy po tym ktokolwiek chciałby ze mną jeszcze rozmawiać? Jego filmik, opublikowany w telewizji, poszedł w świat transmisją satelitarną. Na YouTubie zgromadził miliony wyświetleń. – Jedni robią dzieci, inni piszą książki, a jeszcze inni podpalili Rzym. W ten sposób utrwalają się w pamięci świata. Ja byłem pierwszy w Smoleńsku – mówi Wiśniewski.

W kilka tygodni po katastrofie zaczęto utożsamiać Sławka Wiśniewskiego z innym pracownikiem telewizji, operatorem TVN Krzysztofem Knyżem, który od lat pracował w Rosji, w tym na Dubrowce podczas dramatycznego ataku w teatrze. Prawicowe media i blogi podawały, że to Knyż pierwszy sfilmował podchodzenie do lądowania polskiego samolotu prezydenckiego na lotnisku w Smoleńsku, zanim rosyjskie siły specjalne zmusiły go do jego opuszczenia. Podawano, że materiały telewizyjne z pierwszych chwil katastrofy zniknęły.

W czasie katastrofy smoleńskiej Krzysztof Knyż leżał już jednak w moskiewskim szpitalu, chory na sepsę, która była powikłaniem po zapaleniu płuc. A to – efektem zaziębienia w trakcie relacjonowania wydarzeń na Ukrainie. Knyż nie mógł więc nagrywać materiałów w Smoleńsku, prawdopodobnie nie był nawet świadomy tego, co się stało. Po kilku tygodniach spędzonych w moskiewskim szpitalu przewieziono go do Warszawy, do szpitala na Banacha, gdzie zmarł.

O tym, że operator, który był w Smoleńsku, został uśmiercony, zasugerował internetowy serwis Bibuła: „Czy materiał, który sfilmował, był prawdziwą przyczyną śmierci Knyża? Na to pytanie media nie szukały odpowiedzi. TVN, dla którego zmarły operator pracował, podał jedynie krótką informację o jego śmierci”. Tak nazwisko zmarłego operatora wskoczyło na „listę dziwnych zgonów smoleńskich”, kolportowaną w internecie. Rozpoczyna ją śmierć jeszcze sprzed katastrofy, z 23 grudnia 2009 r. „Po ustaleniu wizyt w Smoleńsku przez Tuska i Putina ginie Grzegorz M., dyrektor generalny Kancelarii Premiera Tuska” – pisze jeden z prawicowych portali. „Z oficjalnej informacji wynika, że powiesił się na kablu od odkurzacza. M. podlegał Tomaszowi Arabskiemu. Zginął w dniu, kiedy do Polski po remoncie z szeregiem usterek powrócił Tu-154M. Ten sam, który kilka miesięcy później rozbił się pod Smoleńskiem”.


Tymczasem informacja o „zabitym operatorze” idzie w świat; w kilka lat po katastrofie wyświetlała się już na dziesiątkach portali, a prawicowi publicyści przywoływali jego śmierć jako oczywistość. W trzy lata po katastrofie, 10 sierpnia 2013 r., wspomniana zostaje podczas homilii w archikatedrze warszawskiej. O. Aleksander Jacyniak, jezuita związany z Telewizją Trwam, mówiąc o „obfitości zgonów”, wymienia m.in. operatora telewizji TVN, dodając, że: „zachodnia prasa pisała, że został zamordowany w moskiewskim mieszkaniu. Informacji tej nigdy nie zdementowano”.



W 2012 r. rozpoczęły się przygotowania produkcyjne do filmu. Zajęła się nimi Fundacja Smoleńsk 2010. Scenariusz napisali dziennikarze Marcin Wolski (znany bardziej jako satyryk), Tomasz Łysiak (też aktor i rysownik), producent telewizyjny i filmowy Maciej Pawlicki (również publicysta i polityk, bez powodzenia startował z list PiS w ostatnich wyborach do Sejmu) oraz Antoni Krauze. Ten ostatni, reklamowany przez producenta jako „autor m.in. wstrząsającej w swojej oszczędności i skromności relacji z masakry robotników w grudniu 1970 roku, pt. »Czarny czwartek, Janek Wiśniewski padł«”, miał film wyreżyserować.

Zdjęcia ruszyły w 3. rocznicę katastrofy, 10 kwietnia 2013 r. w Warszawie przed Pałacem Prezydenckim. Kolejne terminy premier przesuwały się, bo ciągle brakowało środków na realizację filmu (od sponsorów i ze składek społecznych, bo oficjalnych dofinansowań produkcja nie otrzymała), pojawiały się kłopoty techniczne z efektami specjalnymi, montażem i muzyką. Mówiło się o niezadowoleniu czynnika decyzyjnego, czyli Pierwszego Widza, drewnianej grze aktorskiej Beaty Fido (grającej dziennikarkę Ninę robiącą swoje prywatne śledztwo smoleńskie, niezależnie od instytucji państwowych), a także o konflikcie pomiędzy reżyserem a producentem.


10 marca 2016 r. Kinoświat, dystrybutor filmu, pokazał zwiastun. Jedna z postaci mówi głównej bohaterce, że „operator polskiej telewizji, który jako pierwszy nagrał materiał na miejscu katastrofy, zmarł w Moskwie, a materiał nigdy nie został pokazany”. Wtedy do Sławka Wiśniewskiego zaczęły płynąć – utrzymane w tonie żartobliwym – kondolencje. Na serwisach społecznościowych znajomi dociekali, czy nie jest aby rosyjskim sobowtórem, pracownikiem tajnych służb.

Sławek Wiśniewski raz na zawsze postanowił ustalić z produkcją filmu „Smoleńsk”, co zamierzają zrobić z jego trupem. W tym celu udał się do Wytwórni Filmów Fabularnych i Dokumentalnych na Chełmskiej. Usłyszał, że przecież nie chodzi o niego, a film ma teraz poważniejsze problemy. – Jak to? Jeśli jest powiedziane: operator polskiej telewizji państwowej, który jako pierwszy był na miejscu katastrofy, umarł czy zginął śmiercią tragiczną w Moskwie, musi chodzić o mnie. Jedynym operatorem telewizji polskiej, który był na miejscu katastrofy, jestem ja. Uśmiercać mnie bez mojej wiedzy, to tak trochę głupio – tłumaczył kierownikowi produkcji. I przypomniał, że nielegalnie, bo bez jego zgody, planują wykorzystać w filmie materiał nagrany przez niego tuż po katastrofie.

Zmartwychwstanie w napisach

Rozmawiali, negocjowali, lecz nic nie wskazywało, że dojdą do porozumienia. Ostatecznie Wiśniewski zgodził się na informację podaną dużymi, czytelnymi literami na końcu lub na początku filmu, że „z uwagi na dobro osób do tej pory żyjących, a będących świadkami lub uczestnikami tych zdarzeń pewne fakty zostały dopasowane do potrzeb fabuły”. Bo co jeszcze mógł zrobić, skoro producenci nie widzieli problemu? Za prawa autorskie do kilkuminutowego filmu dokumentalnego ze Smoleńska zaproponowali mu na umowie 4 tys. zł, na co przystał. – Gdybym się nie upomniał, puściliby film z nielegalnie zdobytymi materiałami – mówi.


Na swojej stronie producenci informują, że „Smoleńsk” to film „dla tych widzów, dla których opowieść o tym, co naprawdę wydarzyło się 10 kwietnia 2010 r., jest ważna dla kształtu polskiej tożsamości, losów indywidualnych i przyszłości wspólnoty narodowej”. Przekonują: „Kultura polska bez tego filmu byłaby kulturą kaleką, uciekającą od podstawowych powinności”. W zwiastunie pojawiają się wątki „seryjnego samobójcy”, „międzynarodowego spisku” i „obcych służb”. Eksponowany jest wątek zaangażowania polskiego prezydenta Lecha Kaczyńskiego w konflikt w Gruzji (a co za tym idzie narażenie się Putinowi), o ustaleniach komisji Millera mówi się w filmie: „brednie”. – Kiedyś nie wolno było pytać, kto zabił w Katyniu, a dzisiaj boimy się pytać, co tak naprawdę wydarzyło się w Smoleńsku – podkreśla bohaterka grana przez Annę Samusionek.

Indywidualny los Sławka Wiśniewskiego nie okazuje się istotny. Maciej Pawlicki, producent filmu, obstaje wręcz: – To jest kontrowersyjne, który operator był pierwszy na miejscu w Smoleńsku i chyba to był Wiśniewski, ale z kolei mówi się też o operatorze TVN, który prawdopodobnie zginął w Indiach czy w innym miejscu. W naszym filmie jest postać operatora niewymieniona z imienia i nazwiska, stanowi margines tej historii. „Smoleńsk” to film fabularny oparty na wydarzeniach autentycznych, ale niektóre postaci są zsyntetyzowane. Nie jest to wierne odtworzenie losów każdego z nich.

Tymczasem wszystko wskazuje, że film uda się skończyć. Reżyser podał nową datę premiery: 9 września. Sławomir Wiśniewski ostrożnie przygotowuje się więc na „konieczne dopasowania do potrzeb fabuły”. W poprawionym zwiastunie, który trafił do internetu 2 sierpnia, znów ginie operator – w tajemniczych okolicznościach.

Polityka 33.2016 (3072) z dnia 09.08.2016; Społeczeństwo; s. 36
Oryginalny tytuł tekstu: "Sławek Wiśniewski nie padł"







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

   pobierz   książkę   w pdf