Pamięci 96 rodaków zamordowanych na ojczystej ziemi w Warszawie na Okęciu
https://www.youtube.com/shorts/4hQKrpWxf54
prezes Agent pro Rosyjski
Kiedy Lolek filmował wrak samolotu, został zatrzymany przez rosyjskich funkcjonariuszy. – Tłumaczyłem, że mieszkam w hotelu, mam akredytację, jestem z polskiej telewizji, to moja robota, ale słabo działało – dzisiaj dziwi się, że nie chcieli go wykorzystać do dokumentacji miejsca, ale rozumie względy bezpieczeństwa. Rosyjscy funkcjonariusze zabrali mu kasetę (oddał inne nagranie), zatrzymali go na godzinę w samochodzie przy bramie lotniska. Potem pilnującemu go wojskowemu pokazał, że nic nie nagrał także na pozostałych kasetach (tymczasem sprytnie przewinął taśmę).
– Najbardziej obawiałem się, że stamtąd nie wrócę. Nikt nie wiedział, gdzie jestem. 80 proc. członków innych ekip pojechało do Katynia, a tylko część ludzi została w hotelu. Miałem ze sobą dwa telefony, ale w jednym skończyły mi się środki na koncie – opowiada. Gdy dostał esemesa z wiadomością o prezydenckim samolocie, odpisał, że jest w Smoleńsku, zatrzymany. Przyjaciółka podniosła alarm w telewizji. Dzwoniono do niego do hotelu, ale go nie zastano. Część ludzi pomyślała, że Rosjanie Lolka aresztowali na dobre. – W tym czasie zdążyła przyjechać ekipa TVP – opowiada Sławomir Wiśniewski. – Zapytałem mojego kolegę operatora Radka Sępa, czy chcą materiały stamtąd. Na gorąco zaproponowałem, bez żadnych praw autorskich, żadnego wynagrodzenia. A mogłem dla Russia Today sprzedać na wyłączność za 30 tys. dolarów, miałem taką propozycję. Tylko czy po tym ktokolwiek chciałby ze mną jeszcze rozmawiać? Jego filmik, opublikowany w telewizji, poszedł w świat transmisją satelitarną. Na YouTubie zgromadził miliony wyświetleń. – Jedni robią dzieci, inni piszą książki, a jeszcze inni podpalili Rzym. W ten sposób utrwalają się w pamięci świata. Ja byłem pierwszy w Smoleńsku – mówi Wiśniewski.
W kilka tygodni po katastrofie zaczęto utożsamiać Sławka Wiśniewskiego z innym pracownikiem telewizji, operatorem TVN Krzysztofem Knyżem, który od lat pracował w Rosji, w tym na Dubrowce podczas dramatycznego ataku w teatrze. Prawicowe media i blogi podawały, że to Knyż pierwszy sfilmował podchodzenie do lądowania polskiego samolotu prezydenckiego na lotnisku w Smoleńsku, zanim rosyjskie siły specjalne zmusiły go do jego opuszczenia. Podawano, że materiały telewizyjne z pierwszych chwil katastrofy zniknęły.
W czasie katastrofy smoleńskiej Krzysztof Knyż leżał już jednak w moskiewskim szpitalu, chory na sepsę, która była powikłaniem po zapaleniu płuc. A to – efektem zaziębienia w trakcie relacjonowania wydarzeń na Ukrainie. Knyż nie mógł więc nagrywać materiałów w Smoleńsku, prawdopodobnie nie był nawet świadomy tego, co się stało. Po kilku tygodniach spędzonych w moskiewskim szpitalu przewieziono go do Warszawy, do szpitala na Banacha, gdzie zmarł.
W 2012 r. rozpoczęły się przygotowania produkcyjne do filmu. Zajęła się nimi Fundacja Smoleńsk 2010. Scenariusz napisali dziennikarze Marcin Wolski (znany bardziej jako satyryk), Tomasz Łysiak (też aktor i rysownik), producent telewizyjny i filmowy Maciej Pawlicki (również publicysta i polityk, bez powodzenia startował z list PiS w ostatnich wyborach do Sejmu) oraz Antoni Krauze. Ten ostatni, reklamowany przez producenta jako „autor m.in. wstrząsającej w swojej oszczędności i skromności relacji z masakry robotników w grudniu 1970 roku, pt. »Czarny czwartek, Janek Wiśniewski padł«”, miał film wyreżyserować.
Zdjęcia ruszyły w 3. rocznicę katastrofy, 10 kwietnia 2013 r. w Warszawie przed Pałacem Prezydenckim. Kolejne terminy premier przesuwały się, bo ciągle brakowało środków na realizację filmu (od sponsorów i ze składek społecznych, bo oficjalnych dofinansowań produkcja nie otrzymała), pojawiały się kłopoty techniczne z efektami specjalnymi, montażem i muzyką. Mówiło się o niezadowoleniu czynnika decyzyjnego, czyli Pierwszego Widza, drewnianej grze aktorskiej Beaty Fido (grającej dziennikarkę Ninę robiącą swoje prywatne śledztwo smoleńskie, niezależnie od instytucji państwowych), a także o konflikcie pomiędzy reżyserem a producentem.
10 marca 2016 r. Kinoświat, dystrybutor filmu, pokazał zwiastun. Jedna z postaci mówi głównej bohaterce, że „operator polskiej telewizji, który jako pierwszy nagrał materiał na miejscu katastrofy, zmarł w Moskwie, a materiał nigdy nie został pokazany”. Wtedy do Sławka Wiśniewskiego zaczęły płynąć – utrzymane w tonie żartobliwym – kondolencje. Na serwisach społecznościowych znajomi dociekali, czy nie jest aby rosyjskim sobowtórem, pracownikiem tajnych służb.
Sławek Wiśniewski raz na zawsze postanowił ustalić z produkcją filmu „Smoleńsk”, co zamierzają zrobić z jego trupem. W tym celu udał się do Wytwórni Filmów Fabularnych i Dokumentalnych na Chełmskiej. Usłyszał, że przecież nie chodzi o niego, a film ma teraz poważniejsze problemy. – Jak to? Jeśli jest powiedziane: operator polskiej telewizji państwowej, który jako pierwszy był na miejscu katastrofy, umarł czy zginął śmiercią tragiczną w Moskwie, musi chodzić o mnie. Jedynym operatorem telewizji polskiej, który był na miejscu katastrofy, jestem ja. Uśmiercać mnie bez mojej wiedzy, to tak trochę głupio – tłumaczył kierownikowi produkcji. I przypomniał, że nielegalnie, bo bez jego zgody, planują wykorzystać w filmie materiał nagrany przez niego tuż po katastrofie.
Zmartwychwstanie w napisach
Rozmawiali, negocjowali, lecz nic nie wskazywało, że dojdą do porozumienia. Ostatecznie Wiśniewski zgodził się na informację podaną dużymi, czytelnymi literami na końcu lub na początku filmu, że „z uwagi na dobro osób do tej pory żyjących, a będących świadkami lub uczestnikami tych zdarzeń pewne fakty zostały dopasowane do potrzeb fabuły”. Bo co jeszcze mógł zrobić, skoro producenci nie widzieli problemu? Za prawa autorskie do kilkuminutowego filmu dokumentalnego ze Smoleńska zaproponowali mu na umowie 4 tys. zł, na co przystał. – Gdybym się nie upomniał, puściliby film z nielegalnie zdobytymi materiałami – mówi.
Na swojej stronie producenci informują, że „Smoleńsk” to film „dla tych widzów, dla których opowieść o tym, co naprawdę wydarzyło się 10 kwietnia 2010 r., jest ważna dla kształtu polskiej tożsamości, losów indywidualnych i przyszłości wspólnoty narodowej”. Przekonują: „Kultura polska bez tego filmu byłaby kulturą kaleką, uciekającą od podstawowych powinności”. W zwiastunie pojawiają się wątki „seryjnego samobójcy”, „międzynarodowego spisku” i „obcych służb”. Eksponowany jest wątek zaangażowania polskiego prezydenta Lecha Kaczyńskiego w konflikt w Gruzji (a co za tym idzie narażenie się Putinowi), o ustaleniach komisji Millera mówi się w filmie: „brednie”. – Kiedyś nie wolno było pytać, kto zabił w Katyniu, a dzisiaj boimy się pytać, co tak naprawdę wydarzyło się w Smoleńsku – podkreśla bohaterka grana przez Annę Samusionek.
Indywidualny los Sławka Wiśniewskiego nie okazuje się istotny. Maciej Pawlicki, producent filmu, obstaje wręcz: – To jest kontrowersyjne, który operator był pierwszy na miejscu w Smoleńsku i chyba to był Wiśniewski, ale z kolei mówi się też o operatorze TVN, który prawdopodobnie zginął w Indiach czy w innym miejscu. W naszym filmie jest postać operatora niewymieniona z imienia i nazwiska, stanowi margines tej historii. „Smoleńsk” to film fabularny oparty na wydarzeniach autentycznych, ale niektóre postaci są zsyntetyzowane. Nie jest to wierne odtworzenie losów każdego z nich.
Tymczasem wszystko wskazuje, że film uda się skończyć. Reżyser podał nową datę premiery: 9 września. Sławomir Wiśniewski ostrożnie przygotowuje się więc na „konieczne dopasowania do potrzeb fabuły”. W poprawionym zwiastunie, który trafił do internetu 2 sierpnia, znów ginie operator – w tajemniczych okolicznościach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz